Moc natury na pierwszym planie. Ale nie dzika, nieokiełznana i szaleńcza. W tle widać skrzętnie działającą ludzką rękę, która dba o to, by wszystko było skomponowane idealnie, jak na malarskim płótnie. Niesamowite formy skalne przypominające nasze Góry Stołowe przeplatają się z uformowanymi przez człowieka dobrami kultury – wszystko tworzy tak spójną całość, że nie można odnieść wrażenie, iż to nie istnieje naprawdę, że to tylko iluzja, że Wszechświat i Bóg pogrywają sobie z nami. Jednak, gdy już pojedziecie tam, dotkniecie i uszczypniecie się na koniec, to będziecie pewni, iż to nie sen – to Szwajcaria Saksońska!
Szwajcaria Saksońska: za górami, za lasami…
Po tym krótkim wstępie właśnie tak można byłoby zacząć naszą opowieść. Byłoby to jednak niesamowite przekłamanie. Nie będziemy oszukiwać – to cudowne miejsce znajduje się bliżej niż się wydaje, wszak około 100 kilometrów od granicy z Polską to przecież niewiele, prawda? Bajkowa kraina skał rozciąga się na pograniczu czesko-niemieckim, w okolicach Drezna, na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów – chronią ją parki narodowe Sächsische Schweiz i České Švýcarsko. Tym razem skupimy się na niemieckiej części, czyli Szwajcarii Saksońskiej, zwanej też Saską.
Przyjeżdżając tam, można odnieść wrażenie, że wjeżdża się do rodzimych Gór Stołowych – tyle że w wersji, delikatnie rzecz ujmując, mocno rozbudowanej. Jak inaczej nazwać fakt, że u nas tych cudownych form skalnych jest może kilkanaście, a Szwajcaria Saksońska ma ich ponad 1000 (!)? Niewiarygodne? Niemożliwe? Cóż – wystarczy wdrapać się na jedną z nich, a widok przyprawi Was o szczęki opad. Z każdej strony aż po horyzont ciągną się mniejsze i większe formacje skalne, skaliste pagórki i potężne wzniesienia. Jedne kształtem przypominają piramidy Majów, drugie wulkany, jeszcze inne wystrzeliły do góry, jakby chciały sięgnąć nieba. Ech… Pięknie!
Szwajcarska Saksonia: nocowanie w górach!
Sächsische Schweiz to niezwykle popularny region turystyczny – wytyczono tu wiele szlaków i ścieżek, dróg wspinaczkowych, tras rowerowych i spływów statkami lub kajakami. Gdy jesteśmy już przy trekkingu, to grzechem byłoby nie wspomnieć o tym, że długość tamtejszych tras przekracza 1 200 km, co zapewnia naprawdę ogromną dawkę wrażeń, zwłaszcza, że są tam miejsca, gdzie możliwe jest nocowanie w górach! Szwajcaria Saksońska skrywa specjalne miejsca w skałach, w których mogą nocować wpinający się, ale wiedzą o nich jedynie wtajemniczeni. Miejsca nie są nigdzie oznaczone – ktoś musi je Wam pokazać. Podobnie jest z trasami – na zwykłej mapie lub w przewodniku nie znajdziecie wszystkiego. Oprócz oficjalnych szlaków, są także specjalne trasy opisane jedynie w przewodnikach wspinaczkowych i oznaczone w terenie tajemniczymi trójkątami. Zazwyczaj wejście na nie prowadzi przez drewnianą barierkę. Cześć z tych mniej oficjalnych szlaków, to także świetna okazja do ucieczki turystów, którzy licznie pojawiają się tu w letnie i wiosenne weekendy. Warto, jak widać, mieć znajomości wszędzie 🙂
Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że to „Kraina 1000 gór i jednej rzeki”. Oczywiście chodzi o Elbę, czyli Łabę, wzdłuż której ulokowało się wiele miasteczek, które dopracowane są w każdym detalu. Urzekają swoją kameralnością i atmosferą. Wszystko jest tam małe: małe restauracje, małe sklepiki, małe domki, mini fontanny i parki. A jednak są one wielką atrakcją – turyści ściągają tam tłumnie. Doskonałym przykładem jest chociażby Rathen. Łaba rozdziela niektóre miejscowości na pół, jednak z dostaniem się na drugą stronę nie ma żadnego problemu. Jeśli macie ochotę zwiedzić drugą część miasta, możecie przepłynąć tam promem.
Można byłoby się rozpisywać nad cudownością i wyjątkowością, jakimi urzeka Szwajcaria Saksońska, opisywać jej atrakcje, ale po co? Nie chcemy zabierać Wam frajdy i radości odkrywania nieznanych zakątków. Mamy jednak dla Was dwie propozycje, które muszą się znaleźć w programie wyprawy w tamte tereny…
Bastei: ikona Saskiej Saksonii
Pięknem saksońskich pejzaży pierwsi zachwycili się romantycy studiujący w drezdeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. Szwajcarscy malarze Antonio Graff i Adrian Zingg uwielbiali tam jeździć, a krajobraz porównywali do swego rodzinnego kraju. Uważa się, że to oni są autorami nazwy Szwajcaria Saksońska (lub jak kto woli Saksonia Szwajcarska). Malowniczość i tajemniczość gór tak zauroczyły romantyków, że w latach 1770-1830 powstało ponad tysiąc inspirowanych nimi dzieł. Najsłynniejszy jest obraz Caspara Davida Friedricha „Wędrowiec przed morzem mgły” przedstawiający samotnego wędrowca na zamglonym szczycie. Dzieło to wykorzystuje się teraz do promocji regionu, a szczególnie malowniczej Malerweg, czyli Drogi Malarzy, 112-kilometrowej trasy spacerowej śladami tamtejszych romantyków. Szlak rozpoczyna się w Liebethal (4 km od centrum Pirny), biegnie północnym brzegiem Łaby aż do okolic Hinterhermsdorf, a następnie wraca do Pirny południowym brzegiem rzeki. Podzielono go na osiem części, ale wędrówkę można rozpocząć i skończyć w dowolnym miejscu. Kilka ładnych godzin zachwycania się pięknem natury z pewnością będziecie mieli zagwarantowane. Przepiękna natura, jak już wspomnieliśmy, stoi na pierwszym planie tego wspaniałego obrazu, jakim jest Saksonia Szwajcarska. Jednak najczęściej fotografowanym elementem wcale nie jest przyroda. Każdy chce zrobić sobie zdjęcie z mostem…
Bastei – to nazwa, która przyprawia o szybsze bicie serca każdego, kto choćby raz widział to miejsce na fotografii. To prawdziwa ikona Malerweg i całego regionu. Most, majestat i moc natury, przestrzeń, wolność – to wszystko zawiera się w Bastei. To miejsce fascynowało od lat, na długo przed wynalezieniem fotografii. Z pomocą po raz kolejny przychodzi nam C.D. Friedrich. Na swoim obrazie „Skalny kanion” przedstawił zwalone drzewo w mrocznym wąwozie, a wysoko nad nim niedostępne skalne iglice. Można powiedzieć, że to pierwsza relacja stamtąd, która w mig przyciągnęła tłumy turystów, chcących na własnej skórze poczuć magię tego miejsca. Aby ułatwić im dojście wytyczono specjalną ścieżkę, a od północy zbudowano drewniany most. Jednak już kilkadziesiąt lat później, w 1851 roku, zastąpił go istniejący do dziś most kamienny. Przerzucony nad przepaścią nie zniweczył piękna natury, a jeszcze bardziej je podkreślił. Prawda, że robi piorunujące wrażenie?
Jednak czy doświadczyć tam można tych samych emocji, które towarzyszyły Friedrichowi czy innym malarzom, którzy wędrowali tu po natchnienie? Czy będzie można dać się porwać szumowi liści i biec z wiatrem w przestworza? Dzikie tłumy ciekawskich są tu nawet w środku tygodnia (milion odwiedzających rocznie musi przecież kiedyś tędy przejść, prawda?). Są jednak na to sposoby. Warto wybrać się tam wczesnym rankiem lub późnym popołudniem. Wtedy szanse na spokój są zdecydowanie większe 🙂 Większość turystów z parkingu kieruje się na 10 minutowy szlak bezpośrednio do mostu, pomijając inne szlaki. To błąd. Na Bastei prowadzi kilka oznakowanych szlaków turystycznych: niebieski z Rathewalde przez wodospad Amselfall, czerwony z Stadt Wehlen, zielony z Lohmen przez schroniska Waldidylle oraz żółty z Rathewalde przez schronisko Steinerner Tisch. Jak już zapełnicie kartę pamięci zdjęciami i zechcecie już wracać, to warto iść pod prąd tłumom. Nie pożałujecie. Skierujcie swe kroki najpierw do Schwedenlöcher, a wcześniej w połowie drogi do Schwedenlöcher odbijcie w prawo na piękny taras widokowy (no chyba, że to była Wasza ostatnia karta). Pod nazwą Schwedenlöcher kryje się malowniczy labirynt 900 schodów, po których w tym kierunku będziecie na szczęście schodzić, przeciskając się wąskimi, skalnymi przejściami, porośniętymi intensywnie zielonym mchem. Nie wiemy, jakie będziecie mieli skojarzenia, ale połączenie tolkienowskiego Rivendell z klimatami rodem z „Labiryntu Fauna” są jak najbardziej uzasadnione.
To jak? Gotowi na drugie must see w Szwajcarskiej Saksonii?
Niezdobyty Königstein
Najstarszą i najbardziej wyjątkową budowlą, jaką może poszczyć się Szwajcaria Saksońska, nie jest jednak most Bastei, a pobliska twierdza Königstein, która chroni okolicę od ponad 750 lat i rozpościera się na całym, potężnym płaskowyżu. To prawdziwa gratka dla miłośników fortyfikacji. Pierwsza wzmianka o niej pochodzi z 1241 roku, a XV w. zamek trafił w posiadanie saksońskiej dynastii Wettinów, która zamieniła go w potężną, nigdy niezdobytą (nie do końca, ale o tym później) twierdzę. W niespokojnych czasach władcy saksońscy szukali tu schronienia, w okresie pokoju przyjeżdżali odpoczywać od zgiełku Drezna. Twierdzę wykorzystywano również jako więzienie i obóz dla jeńców wojennych. Po II wojnie światowej mieścił się tu zakład dla nieletnich i osób „niewygodnych” politycznie. Forteca wznosi się na skałach wysokich na 40 m, otacza ją 2,2 km murów obronnych, a całość znajduje się na wysokości 361 m n.p.m. Widok z lotu ptaka – cóż – komentarza nie wymaga, prawda?
Miejsce zaprzecza stereotypowym opiniom na temat zwiedzania starych twierdz, gdzie ponoć niewiele jest do oglądania. W środku zmieściło się praktycznie całe miasteczko. Jego sercem była głęboka na 152,5 m studnia, wykopana na wypadek oblężenia. Powstała, jak się potem okazało, zupełnie na próżno. Studnia przetrwała do czasów obecnych i jest jedną z atrakcji podczas zwiedzania budowli. W trakcie organizowanych pokazów jej funkcjonowania, wciąga się wiadro wody, którą następnie wylewa do studni, a czas jej opadania to około 15 sekund.
Najsławniejszym władcą tego miejsca był elektor saski, Fryderyk August (tak, to ten sam sławny ze swej rozwiązłości król Polski, który u nas był znany jako August II Mocny), który nosił się z zamiarem wybudowania pałacu barokowego na płaskowyżu fortecznym. Wszystko pozostało jednak tylko na etapie projektu. Fryderykowi, który wsławił się też swym zamiłowaniem do jadła i wina, udało się jednak wybudować w podziemiach jednego z tutejszych budynków wielką beczkę, w której mogło się zmieścić 238 tysięcy litrów tego szlachetnego trunku. Co więcej, służyła ona również jako parkiet dla tancerzy. Ot, taka mała zachcianka 🙂 Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na temat samego zamku, tras zwiedzania i innych atrakcji, zajrzyjcie tutaj.
Już mieliśmy kończyć, ale przecież jesteśmy Wam winni wyjaśnienia odnośnie tego, czy twierdza jest niezdobyta… Otóż nie jest i jest jednocześnie. Faktem jest, że żadna wroga armia tego nie uczyniła – ba – nikt nawet nie myślał o oblężeniu. Jednakże „zdobycia” dokonał jeden człowiek. TAK! JEDEN! A był nim Sebastian Abratzky, początkujący kominiarz, który swoim sprytem i umiejętnościami pokonał twierdzę. Stało się to w 1848 roku, kiedy to nasz bohater dowiedział się, że dowiedział się, o płatnym wejściu, które 10 talarów. Jako, że najzwyczajniej ich nie miał, zaczął wspinać się na niemal całkowicie pionowy mur twierdzy zbudowanej z okolicznego piaskowca. Po półtorej godziny dokonał tego, czego nie były w stanie zdziałać potężne siły wielu armii – pokonał mury i w pojedynkę zdobył twierdzę. Na górze nie było braw, ani fanfar – czekała nie niego za to straż i 12 dni więzienia. Tym wyczynem jednak Sebastian zapisał się w historii. Został on bowiem „ojcem chrzestnym” saksońskich wspinaczy. Trasa, którą pokonał, nosi dziś nazwę Abratzky-Kamin i jest regularną drogą wspinaczkową o czwartym poziomie trudności w skali saksońskiej. Dodajmy, że podobnych szlaków wytyczono tutaj kilkanaście (!) tysięcy.
Teraz to już naprawdę koniec. Zanim jednak zaczniecie się pakować, dajcie się skusić jeszcze na kilka ujęć na góry… z góry.
Szwajcaria Saksońska jest piękna, widać w niej prawdziwą moc natury i geniusz człowieka, prawda?
Dodaj komentarz