Ciągle pędzisz? Routeburn Track w tle

#MyśliNieuczesane mają to do siebie, że są rwącym potokiem, który w swym szaleństwie nie pozostawia jeńców. Czasem trudno za nimi nadążyć. Nawet mi. Lubią być nieuporządkowane. Chaotyczne. Jak się zwykle okazuje – tylko z pozoru… Dziś będziemy krążyć wokół celów, pośpiechu, przystanków. Małe radości też się pojawią. Może zabrzmi to dziwnie – bo uwielbiam chodzić pod prąd – ale: DAJCIE SIĘ PORWAĆ. Sprawdzimy, co na nas czeka na końcu. A może jednak na początku? W tle dziś mamy cudowną Routeburn Track – jedną z dziewięciu wielkich tras trekkingowych Nowej Zelandii. To jak? Gotowi? No to ruszamy!

(fot. foorius/flickr)

Pośpiech i Routeburn Track z tyłu głowy (a może przed oczami?)

Kurz po emocjach piłkarskich wczorajszego popołudnia (o ile kibicowaliście Biało-Czerwonym) już opadł, więc możemy skupić się na czymś innym…

Ile razy zdarzyło się Wam być niezadowolonymi z podróży? Zapewne przed wyprawami większość z nas zakłada sobie jakieś cele. Jeśli jest inaczej – to mnie poprawcie. Często są one ogromne. Olbrzymie. Przekraczają nawet nasze możliwości fizyczne i czasowe. Chcemy chłonąć jak najwięcej. Chcemy zobaczyć jak najwięcej. Za wszelką cenę. Wtedy pędzimy tylko z punktu A do B, z B do C, i tak dalej – aż alfabet się skończy. I nasze siły też. W takiej pseudo-wyprawie można się zatracić. Bez reszty. Idziemy przed siebie niczym koń z klapkami na oczach – tracimy perspektywę i nie dostrzegamy piękna wokół. Skupieni jesteśmy tylko na odhaczaniu kolejnych punktów na liście. Byłem. Zobaczyłem. I co dalej z tym zrobię? Pochwalę się znajomym? Poczuję się przez chwilę lepszym od nich? Za jaką cenę? Zamykamy oczy, umysł i serce na nowości, na niewiadome, bo liczy się tylko to, co zaplanowałem. Chore, prawda?

Coś się stało ze współczesnym światem… Zgubiliśmy gdzieś (oddałbym sporo, by dowiedzieć się, gdzie) umiejętność cieszenia się z małych rzeczy (nie – nie puszczę Wam teraz przeboju Sylwii Grzeszczak). Może brzmi to jak banał, ale sprawa jest naprawdę poważna. Może niepozorna, trudno zauważalna w codziennym biegu, ale skutki może mieć opłakane… Nuda, apatia, brak werwy i sił do życia – może na początku wydawać się to abstrakcyjne – ale granice są naprawdę śliskie.

Wydawałoby się, że podróżowanie, które powinno nieść RADOŚĆ, a przede wszystkim WOLNOŚĆ oprze się panującym trendom. Coraz częściej można zaobserwować jednak zjawisko konsumowania wypraw. Ustalamy plan, wyznaczamy cele i sztywno trzymamy się grafiku, nie dając sobie nawet najmniejszej szansy na spontaniczność, na chwile szaleństwa. Bo przecież plan jest najważniejszy. Bo przecież jeszcze tego nie widziałem, tutaj nie zrobiłem selfie. I jak to będzie wyglądać przed znajomymi? „Byłeś tu i tam i nie przywiozłeś nic? Nie masz stamtąd zdjęcia? WSTYDŹ SIĘ!” Do czego, to wszystko zmierza? Quo Vadis, Świecie? Quo Vadis, Podróżniku?

Skończ z tą pogonią. Skończ z miliardem zdjęć zrobionych podczas dwudniowej wycieczki. Chłoń małe chwile. Daj sobie WOLNOŚĆ – nie musisz zobaczyć wszystkiego i ślizgać się po powierzchni. Nie lepiej zobaczyć mniej, ale poznać wszystko do głębi? Nie bój się – jeszcze tu wrócisz. A nawet jeśli nie – to będziesz miał satysfakcję z tego, że nie dałeś się zagonić w ślepy zaułek światowości. Idąc szlakiem, poczuj wiatr we włosach, połóż się na polanie i poprzyglądaj się chmurom. Przemierzając labirynty ulic i brukowanych ścieżek, nie musisz przecież gonić do kolejnego muzeum i pomnika. Zatrzymaj się. Pogadaj z miejscowymi. Dowiedz się, co ich cieszy, jakie są ich smutki. To oni przekażą Ci PRAWDĘ o danym miejscu. To nie jest trudne. WYSTARCZY CHCIEĆ!

Krótkie chwile, małe radości, małe kroczki, małe (z pozoru) decyzje – to właśnie ich plejada składa się na całą księgę naszego życia i to od nas zależy, jak ją zapiszemy. Grunt to nie dać się zwariować.

A dlaczego na dzisiejsze #MyśliNieuczesane wybrałem Routeburn Track? Hmmm… Dobre pytanie. Pewnie dlatego, że ta 32-kilometrowa trasa to prawdziwe bogactwo różnorodności w jedności: znajdziemy tu przepiękne lasy deszczowe, szumiące kaskady, szmaragdowe jeziora, alpejską florę, panoramiczne widoki, a i zdarzy się pokonać kilkunastometrowe przepaście, przechadzając się po drewniano-linowych mostach przerzuconych nad nimi.

Z całą pewnością musicie być przygotowani na kaprysy pogody – zmienia się naprawdę często, a i niebo potrafi tam zapłakać. Dość rzewnie i obficie. Niech nikogo nie zdziwią także niskie temperatury, śnieg, silne wiatry, a także miejscowe podtopienia na szlaku – mogą one wystąpić o każdej porze roku. Słowem – idealny trening do tego, by przystanąć, pozachwycać się pięknem Bożego Stworzenia i iść dalej. Pisać księgę własnego życia.

mp

P.S. Tylko nie zapomnij o łapaniu małych chwil. O małych radościach. To właśnie te szalone momenty zapamiętasz. Pamiętaj! 🙂

ROZBUDZAMY PODRÓŻNICZE MARZENIA!

Udostępnij

13 komentarzy

  1. Natalia Reply

    „Słowem – idealny trening do tego, by przystanąć, pozachwycać się pięknem Bożego Stworzenia i iść dalej. Pisać księgę własnego życia.”
    Wspaniałe słowa!

  2. Aneta Augustyn Reply

    Najważniejszą umiejętnością współczesnego człowieka jest nauczenie się żyć ” tu i teraz”. Jeśli to posiądziesz to każda chwila stanie się podróżą,a życie kulinarną ucztą.

    1. Mateusz - Autor tekstu Reply

      albo podróżniczą ucztą 😀 Oby to codzienność stała się naszą najwspanialszą podróżą…

  3. Anna Reply

    Hm…to ja chyba jestem z tych nietypowych, co nie gnają za atrakcjami tylko szukają ciszy. Nowa Zelandia zachwycająca 🙂 Nie byłam (jeszcze)…ale za to nieustająco z tą samą miłością wracam do Słowenii 🙂 Całkiem blisko, a niektóre miejsca dech w piersi zapierają.

    1. Mateusz - Autor tekstu Reply

      grunt to znaleźć swoje miejsce na ziemi, do którego będziemy chcieli wracać. zawsze. w każdym momencie. jeśli można wiedzieć, to jakie miejsca w Słowenii Cię tak fascynują? 🙂

    1. Mateusz - Autor tekstu Reply

      Z niemowlakiem może jeszcze nie, ale jak nieco podrośnie, to trzeba zarażać berbecia trekkingowym bakcylem 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *