Zgodnie z obietnicą ze wstępniaka do przygody z ferratami, dziś nadszedł ten dzień, w którym chcemy podzielić się z Wami kilkoma przykładami tras. Będzie to pierwszy tekst z dłuższego cyklu, który, mamy nadzieję, pomoże Wam w podjęciu jakże ważnych i emocjonujących decyzji wyjazdowych. Jak już wiecie, pierwsze Via Ferraty powstały w Austrii i Francji, jednak to Dolomity skrywają najwięcej tras. I to właśnie dlatego, jadąc tam można dostać bólu głowy…
Via Ferraty – na co się zdecydować?
Cóż – wybór jest tak wielki i trudny, że z pewnością nie dostaniecie po lekturze ani tego, ani następnych tekstów gotowej, jednoznacznej odpowiedzi. Bo jak można podjąć szybką decyzję, gdy czeka na nas około 120 tras? Sam przegląd może zająć sporo czasu, nie mówiąc o klasyfikacjach i stopniach trudności, walorach widokowych, infrastrukturze… Jest cała masa zmiennych, z których trudno byłoby stworzyć jeden ranking, opierający się na nich wszystkich, dlatego postanowiliśmy kierować się naszym subiektywnym osądem. Z kilku burzliwych spotkań (do rękoczynów na szczęście nie doszło) powstał wypis (nie ranking), który (we hope so!) zadowoli każdego. Nie będziemy Wam stanowczo polecać jednej ferraty, a innej odradzać. Kolejność jest przypadkowa, a dziś prezentujemy Wam pierwszą część. Uff – chyba trochę zbyt długi ten wstęp – ale chcemy, by wszystko było jasne.
To jak? Zaczynamy? Kaski, uprzęże, lonże i absorbery ładujemy do plecaków i ruszamy w drogę! Dolomity czekają!
Torre di Toblin i „droga drabin”
Torre di Toblin to niewielka (na pierwszy rzut oka), licząca 2617 metrów turnia znajdująca się w centralnej części plateau „Tre Cime”. Oglądana z wyższych szczytów, jak choćby ze słynnego Monte Paterno (2744 m. n.p.m.), wygląda jak niewielka skała, ledwo co wyrastająca ponad płaskowyż. Jednak to tylko pozory. Najbardziej efektownie szczyt prezentuje się od strony północnej i to właśnie północną ścianą poprowadzono na szczyt dość mocno eksponowaną via ferratę. Trasa ma również swoje uwarunkowania i tradycje historyczne, sięgające czasów I wojny światowej. Tu, podobnie jak w całej Dolomiti di Sesto, toczyły się mordercze walki między Austriakami i Włochami. Ich ślady są widoczne po dziś dzień, nie tylko na Torre di Toblin, lecz także w okolicach Croda Rossa di Sesto i Monte Paterno. Można tu na przykład spotkać leżące wśród skał druty kolczaste czy ułożone starannie kamienne murki z otworami do strzelania – widok raczej niecodzienny dla człowieka przyzwyczajonego do wspinaczki w Tatrach. Na Torre di Toblin Austriacy musieli dostarczać żywność i broń, aby móc ostrzeliwać Włochów na Monte Paterno, dlatego zbudowali na szczyt drogę, złożoną głównie z ciągu drabin. Stanowiła ona podstawę dla dzisiejszej ferraty. Nie na darmo więc nosi ona nazwę „Droga drabin” (niem.Leitnersteig). Rzeczywiście sztucznych ułatwień, nie tylko drabin, ale także klamer jest tutaj mnóstwo. Dla podwyższenia
poziomu trudności, można byłoby z niektórych z nich spokojnie zrezygnować.
Niestety, wielu może odstraszyć spora popularność tego miejsca (do czego przyczynia się niewątpliwie bliskość schroniska „Tre Cime”) oraz często spadające kamienie, które tłumy, idące wyżej, zrzucają – świadomie lub nie – nam na głowę. Prawdziwi zapaleńcy nie boją się takich „problemów”, prawda? Mimo imponującej ekspozycji, gdzie w pewnym momencie szlak prowadzi nas praktycznie pionowo, sama droga nie należy do trudnych i spokojnie nawet początkujący adepci sztuki wspinaczkowej mogą się na nią porwać. Pewne trudności może natomiast sprawiać przechodzenie z jednej drabiny na drugą, są one bowiem ułożone na przemian, po obu stronach komina – jednak dzięki zastosowaniu techniki zapierania dalsza droga nie powinna już ich sprawiać. Gdy już dojdziemy na szczyt naszym oczom ukaże się umieszczony na wierzchołku krzyż, księga wejść i apteczka. Widoki ze szczytu są piorunujące i pozwalają poznać trudny topograficznie teren plateau, jak na mapie widać stąd ścieżki dochodzące z różnych stron do schroniska „Tre Cime”. Efektownie prezentują się również ogromne turnie Tre Cime di Lavaredo (2999 m. n.p.m.). Całość trasy może nie jest wymagająca, a i do najdłuższych też nie należy, jednak zawsze dla tych widoków warto się tam wybrać. Choćby na krótkie przetarcie i trening.
Croda Rossa di Sesto i Via Ferrata Zandonella
Dalej pozostajemy w regionie Dolomiti di Sesto, który jest największą powierzchniowo grupą górską w całych Dolomitach i znajduje się na ich północno-wschodnim skraju. Tamtejsze via ferraty to nie tylko jedne z najbardziej wymagających tras, lecz także należą do tych najpopularniejszych. Wszystko przez świetnie rozwiniętą infrastrukturę turystyczną, świetne schroniska i fantastyczne widoki. Dolomity di sesto to prawdziwy raj dla górofilów.
Dość już zachwalania i rozczytywania, bo mamy dla Was kolejny, smakowity kąsek w postaci Via Ferrata Zandonella i szczytu Croda Rossa di Sesto, który najeżony jest przepięknymi, skalistymi turniami – a znajduje się w niezwykle urokliwym masywie Popera.
Croda Rossa di Sesto (2964 m. n.p.m.) to jeden z bardziej oryginalnych szczytów w Dolomitach. Najbardziej okazale i wyniośle prezentuje się, tak jak Torre di Toblin, od północy. Od tej strony poprowadzono na wierzchołek jednak łatwiejsze drogi, na ogół wykorzystywane do zejścia. Jednak najciekawsze ferraty, znajdują się na południu masywu. I są to aż dwie via ferraty, które prowadzą czterema trasami. My proponujemy Wam Zandonellę – tę bardziej wymagającą i widowiskową – której cudowność polega również na tym, że jedna trasa prowadzi do wejścia, a druga do zejścia ze szczytu. Uważana jest przez wielu za bardzo reprezentatywną, rasową wręcz „drogę żelazną” – dlatego właśnie cieszy się dosyć sporą popularnością.Via ferrata Zandonella to również jedna z najciekawszych tras w całych Dolomitach. Oferuje naprawdę niezłą wspinaczkę i świetne widoki, a jej stopień trudności to 4 w sześciostopniowej skali. Przy tym wymaga ona bardzo dobrej kondycji i przygotowania fizycznego, nie mówiąc już o technice i odporności na ekspozycje.
Nazwa trasy pochodzi od nazwiska włoskiego alpinisty, Mario Zandonellego, który zginął wspinając się w rejonie Croda Rossa. Jego pamięci poświęcono również tablicę, znajdującą się u początku drogi. Punkt wyjścia (a właściwie wejścia) stanowi schronisko Antonio Berti (1967), położone w rozłożystej dolinie Popera. Dobrym rozwiązaniem jest nocleg w schronisku – skracamy wówczas podejście i możemy zachować więcej sił na samą wspinaczkę. A jak już wspomnieliśmy – na nią przyda się ich spory zapas. Będąc w schronisku, warto zwrócić uwagę na znajdujące się w jadalni schroniska zdjęcia, dokumentujące wizytę papieża Jana Pawła II w dolinie – ot taki polski akcent.
Najbardziej charakterystyczny odcinek tej ferraty to momemt, kiedy wspinamy się prawie pionowo wzdłuż długiego żlebu, w naprawdej dużej ekspozycji. Na szczęście, cały czas towarzyszy nam lina, a skała jest bardzo pewna, lita, więc myśli o ewentualnym odpadnięciu nie powinny zaprzątać nam głowy, przez co podejście naprawdę wciąga i możemy zeń czerpać maksimum przyjemności. Po kilkudziesięciu minutach kończą się zasadnicze trudności, gdy wychodzimy na sporą półkę skalną. Nią kierujemy się na przełączkę w grani. Do wejścia na szczyt pozostanie jeszcze tylko pokonanie skałek podszczytowych. Ich przejście zajmuje mniej więcej kilkanaście minut i wychodzimy na oznaczony krzyżem, północny wierzchołek Croda Rossa, liczący 2935 metrów. Niestety, zazwyczaj kotłują się tu tłumy ludzi i ciężko znaleźć choćby skrawek wolnego miejsca na odpoczynek. Ale za to widoki zrekompensują nam wszystko! Zarówno, gdy patrzymy na północ, na Alpy Austriackie, jak i na południe oraz wschód, na całą grupę Dolomiti di Sesto. Niestety, główny, wyższy wierzchołek nie jest udostępniony turystycznie – głównie ze względu na pozostałości historycznego żelastwa, jednak wcale to nie jest powód, by omijać Croda Rossa – jest tam po prostu bajecznie! Popatrzcie tylko:
Pingback: Yosemite - potęga i majestat - TRIPONLINE