Tajskie wyspy zasadniczo opisywane są w miarę jednakowo. Spotkacie tam oczywiście biały piasek, lazur morza, rzędy palm kokosowych. Brzmi jak przepis na pocztówkę idealną. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to akurat prawda. Poszczęściło się mieszkańcom Tajlandii (turystom też) niewątpliwie. Można zatopić się w nich bezpowrotnie – czy to dobrze, oceńcie sami. Tak samo jest z niewielką grupą wysepek, których wspólnym mianownikiem jest zabawnie brzmiąca nazwa – Koh Phi Phi…
Zazdrościmy Tajom Koh Phi Phi (?)!
Położone są one między stałym lądem, a wyspą Phuket (tak – to tam ściągają rokrocznie tabuny turystów). Największą i jedyną stale zamieszkaną wyspą jest Koh Phi Phi Don, czyli Duża. Druga pod względem wielkości wyspa Koh Phi Phi Ley (spotkacie też nazwę Lee lub Leh) (Mała), znana jest głównie ze swoich plaż.
Obie są obiektem westchnień wielu i już teraz zaznaczyć, że najlepiej wybrać się tam poza sezonem – zwłaszcza, że ceny są praktycznie o połowę mniejsze. Reszta to po prostu rozrzucone po oceanie wapienne skały porośnięte soczyście zielonym lasem deszczowym – jeśli uda się Wam jakimś cudem wynająć łódź, to mogą być one idealną opcją na odpoczynek od tłumów i zgiełku.
Możecie wierzyć lub nie, ale woda jest tu tak krystalicznie czysta, że widoczność miejscami wynosi – bagatela – aż 20 metrów; biel piasku razi w oczy (serio!). Na całe szczęście, Koh Phi Phi Don to niewielkie góry porośnięte dżunglą, połączone wąskim pasmem plaży, więc nie zmieści się tam tylu przyjezdnych, co na Phuket. To właśnie dla nich – osada zamieszkiwana przez morską bohemę zamieniła się w labirynt wąskich uliczek, pełnych kramów z rękodziełem, knajpek serwujących kuchnie z całego świata (wszak trzeba się dostosować do każdego podniebienia). Znaleźć też można sporo agencji oferujących fakultatywne wycieczki po wyspie lub na legendarne już Maya Bay, gdzie kręcono film, który otworzył drzwi do wielkiej kariery pewnemu aktorowi, który dał się nawet niedźwiedziowi poszarpać – wszystko za Oscara…
Miejsce – prócz niewątpliwie rajskiej otoczki – ma swój niesamowity klimat. Radosny zgiełk już od rana budzi nas do życia. Kto woli spokój niech zastanowi się nad wyborem któregoś z ośrodków na północy wyspy albo na Long Beach.Spotkać tam można ludzi z każdego zakątka świata. Będą wśród nich „młodzi, piękni i bogaci” bawiący się w luksusach za pieniądze rodziców, ale i rasowi – czasem umęczeni – podróżnicy, którzy zachwycać się będą każdym detalem, niewidocznym dla oczu poprzedniej grupy. I to jest również piękna strona tego miejsca – różnorodność i bogactwo ludzi, bogactwo historii, doświadczeń…
Koniec gadania, prawda? Trzeba jeszcze wchłonąć odrobinę tamtej atmosfery…
P.S. Jak już będziecie się smażyć na słońcu, to uważajcie na małych gości – potrafią „przytulić” sobie wasze rzeczy 🙂
Dodaj komentarz