Injera – placek do zadań specjalnych

Dawno nie publikowaliśmy nic w tym dziale. Szukaliśmy prawdziwej bomby, która zachwyci was od pierwszego spojrzenia, od pierwszego powąchania, od pierwszego skosztowania. W końcu udało się znaleźć coś godnego waszych podniebień. Mówią, że tak smakuje Etiopia. Jest podstawą śniadania, obiadu i kolacji. Naleśnik do zadań specjalnych. Injera. Smacznego!

Injera. Gąbczasty komandos

Tym, czym jest dla nas chleb (pod każdą postacią), tym indżera jest dla ludzi rodem z Etiopii i Erytrei. Miłka abisyńska, czyli teff to podstawowa roślina uprawna w tych państwach. Jak wiadomo, nie należą one do potęg gospodarczych i ludzie muszą radzić sobie, jak tylko umieją, dlatego posiłki muszą być syte i jak najprostsze w przygotowaniu. Przepis na te gigantyczne (średnica to średnio 50 cm) naleśniki to prawdziwy skarb przekazywany z pokolenia na pokolenie. Injera i teff to dla Etiopii prawdziwe błogosławieństwo…

W tym miejscu mała dygresja. Materiał, który za chwilę zobaczycie z pewnością zburzy wasze – często stereotypowe – wyobrażenie o krajach takich, jak Etiopia. Miłego odbioru.

Ok. Wracamy. Okrągły kształt to ostatnie podobieństwo do naleśników, jakie zazwyczaj goszczą na naszych talerzach. Nie są to gładkie placki, a gąbczaste i porowate kolosy, często wilgotne i kwaskowe w smaku. Jest to efekt fermentacji ciasta, które po wymieszaniu mąki z wodą zostawia się na kilka dni w specjalnych naczyniach. Ciasto następnie wylewa się na blachę lub na płytę z czarnej gliny umieszczoną nad paleniskiem (mitad), albo umieszcza na specjalnym piekarniku elektrycznym (tzw. lefse griddle). Efekty są zdumiewające!

https://vimeo.com/90823493%20

Można szamać je „na sucho”, choć najczęściej podaje się je w towarzystwie warzywnych sosów (gąbczasta faktura indżery idealnie się do tego nadaje) lub mięsnych gulaszów. Shiro, bajanet, tybs, kurt (nie Cobain), misirt-wat, fyrfyr –  mówią wam cokolwiek te nazwy? Nie? W Etiopii z całą pewnością spotkacie się z całą feerią smaków i aromatów, których próżno szukać w rodzimych książkach kucharskich.

Indżera to taki gąbczasty komandos. Można się nim porządnie najeść – wszak syty to placek niesamowicie – jeśli trzeba posłuży za sporych rozmiarów talerz, a i sztućce może z powodzeniem zastąpić. Ot, taki naleśnik-nienaleśnik do zadań specjalnych.

(fot. commons.wikimedia.org)

(fot. commons.wikimedia.org)

P.S. Injera kojarzyć się może również z Ameryką Południową. Można śmiało powiedzieć, że to potrawa przyjaźni. Tak samo jak yerbą, tak i indżarą trzeba dzielić się z bliskimi i przyjaciółmi. Matero krąży w kręgu, każdy bierze łyk. Injera też krąży – należy oderwać kawałek (tylko prawą ręką, lewą uważa się za nieczystą), i podać dalej. Niech nie zdziwi was fakt, jeśli ktoś będzie próbować was nakarmić. To oznaka przyjaźni i szacunku. Ten tradycyjny obrzęd nosi nazwę gursha.

Można zjeść ją w etiopskich knajpach w Berlinie, w Warszawie też można odwiedzić Abyssynię, jednak to i tak nie będzie to samo. Prawdziwa injera tylko w Etiopii! Dlaczego? Zobaczcie sami…

#RozbudzamyPodróżniczeMarzenia

 

Udostępnij

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *